Stanisław Jerzy Dołżyk  -  tango - moje początki

STRONA  GŁÓWNA
AKTUALNOŚCI
ARCHIWUM
KSIĘGA  GOŚCI
KONTAKT






Tak to się zaczęło


Któregoś dnia  postanowiłem coś w swoim życiu zmienić. Zająć się czymś, czego jeszcze nie robiłem i żeby to nie było to zbyt łatwe. Jakby na zawołanie odezwała się do mnie pewna znajoma, która dwa lata wcześniej usilnie namawiała mnie do nauczenia się tanga argentyńskiego. Wtedy nie interesowały mnie takie klimaty, w których faceci w rytmie starych trzeszczących tang  drepczą z nogi na nogę, a ich partnerki wyglądają, jakby przysypiały i tylko od czasu do czasu fiknięciem nogi dają znać, ze żyją.  Zupełnie nie była to moja bajka. Owszem, Rock end Roll to co innego, można poszarpać się z partnerką na parkiecie i to z  werwą
Jednak nie miałem  jakieś innej alternatywy na zmiany, więc udałem się na pierwsze zajęcia pod wskazany adres do bardzo znanej szkoły tanga argentyńskiego. Przyznam się, że na pierwszych zajęciach nie oszalałem z zachwytu. Ale... po paru lekcjach coś we mnie drgnęlo, coś co wskazywało na to, że to może być  moim większym wyzwaniem. I tak się stało. Niebawem, grupie malarzy uczestniczących w czwartkowych zajęciach ogłosiłem, że cyklicznie, w każdy czwartek o godzinie 20-tej  robimy przerwę na kwadrans z tangiem. Pierwsze kroki, które poznawałem na lekcjach tanga, natychmiast  wpajałem artystom malarzom w przestrzeni pracowni  w objęciach listew od podobrazi, później już w parach.

A wyglądało to mniej więcej tak :)



Pierwsze kroki.



Ustawienie postawy za pomocą elementów podobrazi.



Jeszcze chwila i zaczniemy poruszać  się w parach.



Postawa gotowa, zostało jeszcze tylko ruszyć się tak  aby nie nadepnąć partnerki.



No i  poszło..., wszystko uchwycił z ukrycia osobisty fotograf, tak aby nas nie rozpraszać.



Na szczęście partnerek nie brakowało, oczywiście na tym  poziomie.



Coraz bardziej  brzmiało tangiem.



Aż miło powspominać ...



Nawet nie było to takie  trudne, dopóki nie zrozumiałem, czym jest prawdziwe tango.